Historia

W dwuwiekowym kalendarzu Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina pełno jest zapisanych faktów i doniosłych wydarzeń, ważkich dla kultury polskiej i uniwersalnej. Rok akademicki 2010–2011 znaczony jest pamiętnymi dla dziejów tej uczelni rocznicowymi datami (zakończonymi zerem czy cyfrą pięć), obok tej najważniejszej, związanej z jej powstaniem. Daty znaczą kolejne etapy powikłanych losów stołecznej szkoły, dokonań i niepowodzeń, których nie sposób nie oglądać inaczej, jak w kontekście dramatycznej historii Polski dwóch minionych stuleci. Przy okazji jubileuszu chociaż o niektórych momentach z historii uczelni wypada wspomnieć.

Początki publicznej szkoły muzycznej w Warszawie należy wiązać z inicjatywami generacji wychowanej na ideologii „wieku świateł”, czyli z kręgiem Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Z zamysłów tego grona patriotów wynikał nie tylko program kształtowania kultury narodowej, powszechnego wychowania, „ćwiczenia nauk, sztuk, wiadomości, obyczajów”, ale także projekt trzystopniowej struktury zawodowego szkolnictwa muzycznego. Nowoczesny ów program przybył zapewne do Warszawy wprost z Francji, a być może także z innych, dopiero co zorganizowanych konserwatoriów i szkół muzycznych: w Sztokholmie (1771) i Paryżu (1784, 1793), Bolonii i Würzburgu (1804), Mediolanie czy Neapolu (1808). Dodać wypada, że równolegle z Warszawą powstawała uczelnia muzyczna w Pradze (1811), a w następnej kolejności w Brukseli (1813), Wiedniu (1817), Londynie (1822), Hadze (1826), Lipsku (1843), Petersburgu (1862) i Moskwie (1866).

Oficjalnie przyjętą datą powstania jednej z pierwszych w nowożytnej Europie uczelni muzycznej jest moment założenia Szkoły Dramatycznej w Warszawie, zainicjowanej przy Teatrze Narodowym przez Wojciecha Bogusławskiego w dobie Księstwa Warszawskiego.


Teatr Narodowy w Warszawie, Pl. Krasińskich

Działo się to etapami: 14 kwietnia 1810 roku, za czasów rządów króla saskiego i księcia warszawskiego Fryderyka Augusta Wettina, wydany został w Dreźnie akt założycielski, zaś 4 czerwca 1811 roku w Sali Redutowej staromiejskiego ratusza warszawskiego nastąpiło uroczyste otwarcie Szkoły Dramatycznej. Tak więc to z teatralnych kręgów wyszła propozycja zawodowego kształcenia artystów, w tym śpiewaków. Dla dziejów uczelni istotne jest to, że kiełkowała w Warszawie edukacyjna instytucja publiczna o sprecyzowanych celach i programie kształcenia artystycznego oraz o możliwie szerokim zasięgu społecznym. Po burzliwych latach wojen napoleońskich do prac programowych na potrzeby Szkoły Dramatycznej Bogusławskiego włączył się Józef Elsner. To zaś, co wymyślił i w ciągu paru lat wdrożył w praktykę edukacyjną, jest dzisiaj nie do przecenienia.

W okresie względnej wolności konstytucyjnej Królestwa Polskiego możliwa okazała się częściowa realizacja wielostopniowej struktury nauczania muzyki. Powstała wpierw Szkoła Publiczna Muzyki Elementarnej (14 grudnia 1818), a trzy lata potem rozpoczął działalność Instytut Muzyki i Deklamacji (25 kwietnia 1821). To właśnie do tradycji tego elsnerowskiego Instytutu [IM], zwanego też Konserwatorium, odwoływali się organizatorzy warszawskiej szkoły muzycznej w czasach Drugiej Rzeczypospolitej i traktowali go jako pramatkę stołecznej uczelni. Powodów tych nawiązań było parę. Jednym z nich był fakt włączenia Instytutu Muzyki i Deklamacji w strukturę Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego, jako części Wydziału Nauk i Sztuk Pięknych. Edukacyjna unia muzyki i nauki nie spotkała się z jednogłośną akceptacją ze strony profesury warszawskiej wszechnicy. Z obawy, aby „trąby, kotły i waltornie nie przeszkadzały w pracy” oddzielone zostały w Instytucie zajęcia praktyczne od wykładowych: w dotychczasowym budynku szkoły na Mariensztacie odbywały się lekcje gry na instrumentach, a w gmachu uniwersyteckim – wykłady z teorii kompozycji. Proces konstruowania siatki kształcenia muzycznego został sfinalizowany 22 lipca 1826 roku, kiedy Oddział Muzyki Uniwersytetu przekształcił się w Szkołę Główną Muzyki [SGM], odłączoną od części dramatycznej.


Pałac Kazimierzowski, ul. Krakowskie Przedmieście 26/28

Studenci SGM nie tylko mogli uczęszczać sześć godzin w tygodniu na wykłady z „teorii muzyki, jenerałbasu i kompozycji”, rozważanej „we względzie gramatycznym, retorycznym i estetycznym”, ale również, jak to potwierdził Chopin w roku 1826, słuchać fakultatywnych „wykładów Brodzińskiego, Bentkowskiego i innych w jakimkolwiek związku będących obiektów z muzyką”.

Elsnerowski etap dziejów uczelni zamknęły dramatyczne wydarzenia listopadowego zrywu roku 1830. Szkoła Główna Muzyki podzieliła los Uniwersytetu Warszawskiego, czyli po pięciu latach funkcjonowania została zamknięta w roku 1831. W czasach między powstaniami instrumentalistom pozostała tylko edukacja prywatna, na przykład organistom nauka w szkole Augusta Freyera, a wokalistom – okresowo – w Kurpińskiego Szkole Śpiewu przy Teatrze Wielkim.

Trzeba było kolejnej inicjatywy, aby odrodzić warszawskie szkolnictwo muzyczne, korzystając z politycznej odwilży po „nocy paskiewiczowskiej”. Tu głośny wirtuoz skrzypiec okazał się w działaniach dyplomatycznych i menedżerskich niezawodny. Był to Apolinary Kątski, który zręcznie zagospodarował obywatelską aktywność Polaków różnych stanów i warstw społecznych. „Na dochód na konserwatorium” organizowane były w całej Kongresówce koncerty amatorów i zawodowców; zbierały pieniądze parafie, gminy, zbory; bractwa i cechy rzemieślnicze; indywidualnie ofiarowywali niezbędne datki arystokraci i ziemianie, fabrykanci i mieszczanie. 9 września 1859 roku zostało wydane Postanowienie rządowe o Instytucie Muzycznym Warszawskim [IMW], a dwa lata później, w 1861 roku rozpoczęły się zajęcia. Przez blisko sześćdziesiąt lat Instytut był ważnym ośrodkiem artystycznym, a także ostoją polskości, jako jedyna szkoła „Nadwiślańskiego Kraju”, w której wykładano w języku ojczystym. Ku pamięci zasług „wskrzesiciela warszawskiego konserwatorium” profesorowie i uczniowie w 75. rocznicę powstania IMW ufundowali tablicę pamiątkową. Dodać warto, że z kolei w hołdzie Józefowi Elsnerowi na ścianie obecnego gmachu uczelni, obok Sali Senatu, wmurowana została brązowa płyta.


Gmach zwany Konserwatorium, ul. Okólnik 1

W warunkach powszechnego entuzjazmu odrodzonej Polski powstało Państwowe Konserwatorium Warszawskie [PKW] z dyrektorem Emilem Młynarskim na czele. Dekret z dnia 7 lutego 1919 roku w „przedmiocie zmiany Ustawy Instytutu Muzycznego Warszawskiego” podpisali najwyżsi urzędnicy Drugiej Rzeczypospolitej: Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, Prezydent Ministrów Ignacy Paderewski oraz Minister Sztuki i Kultury Zenon Przesmycki-Miriam. Dwudziestoletnie dzieje PKW pełne są meandrów, osiągnięć i zahamowań, chaosu i nieustannie podejmowanych reform. Znaczącą datą w tej muzycznej historii międzywojnia jest rok 1930. To właśnie osiemdziesiąt lat temu rektorem Wyższej Szkoły Muzycznej [WSM] został Karol Szymanowski. Uroczyste otwarcie uczelni po zmianie nazwy odbyło się 7 listopada w obecności Prezydenta RP profesora Ignacego Mościckiego. Okres wielkiego kataklizmu zbrojnego przekreślił międzywojenne dokonania uczelni: Konserwatorium zeszło „do podziemia”, a oficjalnie działała Staatliche Musikschule in Warschau (od 1941).

Trudne były początki etapu powojennego, gdy z popiołów i zgliszcz trzeba było wydobywać resztki Konserwatorium Warszawskiego. Szybko jednak doprowadzono do sytuacji, że 17 października 1945 roku rektor Stanisław Kazuro mógł otworzyć rok akademicki i immatrykulować pierwszych studentów, a całe Konserwatorium uczestniczyło tego dnia w podniosłej i wzruszającej ceremonii sprowadzenia do Warszawy urny z sercem Fryderyka Chopina. Pół roku później, w 1946 roku uformowana została nowa struktura uczelni pod nazwą Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna [PWSM].


Pałac Sobańskich, Al. Ujazdowskie 13

W okresie powojennym PWSM ulegała co najmniej kilku reorganizacjom. Powstawały liczne koncepcje programowe: rodzące się indywidualnie i w toku żywych dyskusji. W roku 1962 PWSM nabyła prawa do przyznawania dyplomów ze stopniem magistra sztuki, a w roku 1967 uprawnienia do nadawania stopnia doktora nauk humanistycznych. W roku 1979 spełniło się marzenie paru pokoleń pedagogów uczelni – jej akademizacja: w czasie kadencji rektora Bogusława Madeya uczelnia stała się bowiem Akademią Muzyczną i przybrała imię Fryderyka Chopina [AMFC]. Z kolei w roku 2008, za kadencji rektora Stanisława Moryto, uczelnia otrzymała nową nazwę, potwierdzoną ustawą z dnia 25 kwietnia: Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina [UMFC]. Tak na linii czasu rysują się dzieje warszawskiej szkoły muzycznej wiodące do osiągnięcia statusu uniwersyteckiego. A w przestrzeni?

Z miejscem pojęcie tożsamości wiąże się w stopniu nie mniejszym, niż z przywiązaniem do tradycji i historii. Na skrawku wiślanej skarpy w Warszawie, między ulicami Tamką i Szczyglą, uczelnia znajduje się od 150 lat. W roku 1860 Apolinary Kątski otrzymał od magistratu Dom Zdrowia przy Ordynackiej na potrzeby zakładanego Instytutu. Wkrótce okazało się, że kubatura dawnego zamku Ostrogskich jest zbyt skromna dla rozwijającej się szkoły muzycznej i wymaga powiększenia. Na przyległej od południa działce wzniesiony został dodatkowy obiekt według projektu Stefana Szyllera. Nowy gmach, otwarty w czasach dyrekcji Stanisława Barcewicza, dobrze służył konserwatorium, a także – dzięki sali koncertowej – warszawskim melomanom. Powstały w trudnych czasach pierwszej wojny światowej obiekt został spalony w okresie Powstania Warszawskiego.

Powojenni twórcy warszawskiej uczelni muzycznej tylko jako etap przejściowy traktowali jej lokalizację w willach przy ulicy Górnośląskiej i ulicy Profesorskiej, czy w pałacykach w Alejach Ujazdowskich. Chęć powrotu na stare miejsce zaowocowała budową obecnego gmachu Uniwersytetu, który uczelnia zasiedliła w roku 1963. Wzniesiono go na działce przy ulicy Okólnik, według projektu: Witolda Benedeka, Stanisława Niewiadomskiego, Stefana Sienickiego i Władysława Strumiłły (architekci) oraz Zbigniewa Michejdy (akustyk). Dziś można zaryzykować konstatację, iż duch miejsca nad wąwozem Tamki sprzyja muzyce od stu pięćdziesięciu lat, udzielając się muzykom tu się kształcącym i pracującym. Nie tylko metaforycznie można zatem mówić o magnetycznej mocy tego kawałka warszawskiej przestrzeni, skoro miejsce to przyciągnęło na stałe tylu muzyków spoza stolicy, postępujących niejako tropem Józefa Elsnera, który opuścił Lwów dla Warszawy i tu podjął trud budowania szkoły. W testamencie przekazał on swoim wychowankom powinność rzetelnego doskonalenia rzemiosła artystycznego wraz z poczuciem posłannictwa wobec wspólnoty narodowej.

Motto to zaszczepione zostało na tyle skutecznie wśród kolejnych pokoleń studentów i pedagogów, że żadne zrywy narodowe nie obyły się bez udziału muzyków z warszawskiej szkoły. Wśród belwederczyków – uczestników listopadowej nocy – byli uczniowie Elsnera, którzy „ogólnemu prądowi ulegli”. Nie zabrakło muzyków z bronią w ręku w oddziałach powstańców styczniowych, gdy śnili o potędze państwowej Polski i jej kultury. Wychowana w kulcie powstań kolejna generacja dzieci orlich idei spełniła testament duchowy wielkich przodków i stawiła się w legionie Komendanta Piłsudskiego, a byli wśród nich i dyrygenci, i instrumentaliści. Wybuch drugiej wojny światowej nakazał młodzieży muzycznej, jak wcześniej legionowemu pokoleniu z Oleandrów, porzucić narzędzia artystycznego warsztatu i wziąć do ręki karabin. Jak widać życie osobiste i artystyczne polskiego muzyka to dwie strony tej samej karty, zapisanej jednym charakterem pisma, w jednej przestrzeni i w tym samym czasie. Formy aktywności społecznej muzyków warszawskiej uczelni były rozmaite. Gdy trzeba było, zamieniali taboret przy fortepianie na fotel przy rządowym biurku, świadomi przecież tego, że wszelkie czynności wykraczające poza dziedzinę artystyczną tylko jej przeszkadzają. W poczuciu daremności zmagań z wyzwaniami losu zgodę na przyjęcie moralnego testamentu Elsnera muzycy poświadczali czynami. I nie żałowali „nie napisanych utworów”; nie jeden raz padali też ofiarą najczystszego poświęcenia wpisując się w etos walki. Wszak w polskiej tradycji żywą pozostała ta oto idea, że w momentach trudnych dla życia zbiorowego – jak mówi poeta – „brylantami strzelamy do wroga”. Lista zamienionych w popiół „diamentów” sztuki muzycznej jest bardzo długa, a ich historia czeka na spisanie.


Aktualne zdjęcie uczelni

Gdy mijał czas burzy i zawieruch dziejowych podejmowana była w uczelni rzetelna praca nad doskonaleniem warsztatu artystycznego, tak aby każdy dyplom mógł zostać opatrzony jedynie wysokim lub najwyższym znakiem jakości. Długa jest lista wychowanków i pedagogów, wybitnych artystów z różnych okresów, którzy zapisali się w sposób znaczący w dziejach muzyki polskiej i światowej. Skomplikowana jest sieć genealogiczna naszej pedagogiki. Wszak w różnych sferach twórczości i wykonawstwa, połączonych w murach jednej uczelni, proces gromadzenia doświadczeń przebiegał odmiennie. Każda z dyscyplin muzycznych ma własne dziedzictwo, wynikające z międzypokoleniowej wymiany wyrażonej w owym sprzężeniu zwrotnym zespalającym profesorską dojrzałość, erudycję i rutynę z młodzieńczą bezkompromisowością studentów oraz z wyostrzonym krytycyzmem młodej kadry.

Tożsamość warszawskiej szkoły kształtowała się w konfrontacji z osiągnięciami sztuki wykonawczej różnych środowisk, a swoją otwartość na wszystkie „wichry świata” zawdzięcza uczelnia położeniu i stołecznym funkcjom miasta. Czy mamy dzisiaj jakiekolwiek przesłanki, które przemawiałyby za odrębnością warszawskiej szkoły wykonawczej, czy kompozytorskiej? Trudno wydawać w tej materii jednoznaczne wyroki, jednakże za szczęśliwy dla uczelni trzeba uznać fakt nieustannego przenikania idei docierających do nas z zewnątrz, bo to właśnie – wbrew pozorom – dawało szansę na stworzenie odrębnych szkół: kompozytorskiej, instrumentalnej, dyrygenckiej, wokalnej, a z pewnością wpływało na doskonalenie pedagogiki muzycznej. Niech zatem zagadką nierozwiązaną pozostanie ten oto casus, że pomimo licznych migracji muzyków i rozległego dialogu z muzykami innych środowisk, mimo ogromnego bagażu europejskich powiązań ów bystry nurt przemian, jakim podlegała uczelnia, żłobił tylko jej warstwę powierzchniową, to zaś, co decyduje o tożsamości uczelni, pozostało niezmienne. Nie jest jednak łatwo określić, czym jest ów „muzyczny duch” miejsca usytuowanego na nadwiślańskiej skarpie – wszak każdy z wychowanków uczelni nosi przecież w sobie nieco inny obraz szkoły, który oglądany z dystansu może być nawet mocno wyidealizowany.

W burzliwej historii kraju utraciliśmy wiele z naszej artystycznej schedy, wypada więc zadbać, aby straty te nie powodowały zmian we współczesnym modelu kultury. To właśnie bycie w dialogu z przeszłością chroni przed niekorzystnymi zjawiskami obecnymi w dzisiejszym życiu i kulturze. Gdy nie potrafimy rozpoznać i ustalić korzeni swojej tożsamości, nawet jeśli są one mocno splątane; gdy nie troszczymy się o zachowanie tego, co pozwoli odróżnić nas od innych – stajemy się nikim. Wychowankowie stołecznej uczelni muzycznej mają to szczęście, że darowany im został spadek zgromadzony przez wiele pokoleń poprzedników. Dziedzictwo zaś jest tą drogocenną wartością, którą mamy obowiązek pomnażać i przekazać następcom. Tak oto potwierdza się prawda o fenomenie nierozerwalnego splotu przeszłości i teraźniejszości w kulturze – światów paradoksalnie żyjących bardzo blisko siebie. W tej perspektywie i przyszłość nie wydaje się już fenomenem tak odległym – wszak należy do tych, którzy w mury tej uczelni rokrocznie wstępują.

Mieczysława Demska-Trębacz